„Rok 1915. Trwa I wojna światowa. Młody arystokrata, Manfred von Richthofen, służy w 1 pułku ułanów cesarza Wilhelma. Ale pierwsza wielka wojna określana mianem „światowej” nie jest rycersko-romantycznym konfliktem, w którym sprawdziłaby się rycerska i romantyczna jazda. To wojna „technologii” – ciężkich karabinów maszynowych Maxim, gazów bojowych, szybkostrzelnych dział i okrętów podwodnych. Kawaleria nieuchronnie odchodzi do chwalebnej przeszłości, nawet piechota, uzbrojona w nowoczesne karabiny, nie boi się już śmiercionośnych niegdyś lanc i szabel. Richthoffen, znudzony i rozczarowany dotychczasową służbą, zaczyna interesować się raczkującym podówczas lotnictwem bojowym. Decyduje się zamienić konia na kruchą konstrukcję z drewna, płótna i metalu, w której pomimo pozornej kruchości widzi przyszłość. Początkowo lata jako obserwator, potem bombardier. Aby móc latać samodzielnie, decyduje się na kurs pilotażu myśliwskiego. 26 kwietnia 1916 roku „zdejmuje” swój pierwszy samolot nieprzyjaciela, dzięki wprowadzonej przez siebie modyfikacji – przeniesieniu karabinu na skrzydło samolotu. Zostaje zauważony przez asa lotnictwa, Oswalda Boelcke, który proponuje mu dołączenie do jego nowej eskadry. Już po niespełna trzech miesiącach sam „zarabia” na tytuł asa, mając na koncie 5 zestrzelonych maszyn. Po upływie roku ma ich już 60, stając się najskuteczniejszym pilotem swoich czasów. Z uwagi na krwistoczerwony kolor maszyny (podobnie jak wielu słynnych pilotów nie uznawał kamuflażu, wprost przeciwnie – chiał być widoczny i rozpoznawalny) zwany jest „Czerwonym Baronem”. Do śmierci w kwietniu 1918 roku zestrzelił 80 alianckich maszyn.
Od tamtego czasu niejeden stojący w obliczu konieczności bądź zastanawiający się nad zmianą, nie tylko w karierze zawodowej, pełen obaw, wątpliwości i wahający się, usłyszał uspokajające i napawające optymizmem „Von Richthofen zaczynał w kawalerii” 😉
Powiedzieć, że rynek pracy zmienia się i ewoluuje to jak stwierdzić, że Ziemia krąży wokół Słońca. Tradycyjny model kariery zawodowej – jeden zawód i jedna praca (czasem i jedna firma) od pierwszego dnia do…miałem napisać do emerytury, ale w kontekście wspomnianych zmian nie tylko na rynku pracy…lepiej będzie napisać „do momentu zakończenia aktywności zawodowej”…traci rację bytu. Rozwój, nie tylko technologii, ale i społeczny, gospodarka oparta na wiedzy i postępująca globalizacja sprawia, że spory odsetek profesji traci na znaczeniu, na inne z kolei przeciwnie – zapotrzebowanie pojawia się gwałtownie bądź rośnie w błyskawicznym tempie, a popyt przewyższa podaż. Trendy rynkowe zmieniają się szybciej niż moda, rynek, teorie i modele pracy starają się jak tylko mogą dotrzymać kroku postępowi w coraz to nowych obszarach…Krótko mówiąc – mamy istną rewolucję. Wprawdzie bezkrwawą…ale też łatwo „stracić głowę”. A jeszcze łatwiej – źródło utrzymania. Z drugiej strony – jeśli mowa o sytuacji rosnącego popytu na pewne profesje – równie łatwo stracić…pracownika. By pozyskać poszukiwanych specjalistów, konkurencja gotowa jest na prawdziwą rynkową wojnę. W niektórych sektorach i branżach, jak IT, finanse, medycyna czy nowe technologie, w najlepsze trwa gra w „kto da więcej”.